Patologizacja rynku pracy w Polsce

W Polsce, zgodnie z ogólnie dostępnymi informacjami, na dzień 30 czerwca 2021 roku przebywało 1,1 miliona imigrantów zarobkowych, co w przypadku ogólnej liczby 16,6 miliona zatrudnionych jest liczbą zatrważającą. Biorąc pod uwagę ponad 600 tysięcy oficjalnie bezrobotnych oznacza, że matematycznie imigranci zabrali miejsca pracy Polakom. Szarość i zwyczajność dnia codziennego w Polsce powiedziałaby najpewniej co innego. Tytułowa patologizacja rynku pracy nie jest wynikiem wyłącznie przyjeżdżających z różnych stron świata imigrantów czyhających na miejsca pracy uczciwie pracujących Polaków. W tekście postaram się poruszyć kilka najważniejszych czynników mających wpływ na taką sytuację, której m.in. autor jest świadkiem.
Czynnikiem pierwszym jest stan wychowania młodych pokoleń wchodzących na rynek pracy. Osobiste doświadczenie zawodowe nie raz stawiało mnie w roli świadka, gdy osoba bez szczególnych umiejętności i bez adekwatnego doświadczenia starała się o pracę na stanowisku, można użyć określenia bardzo obrazowego, zwykłego fizola (dla niewtajemniczonych określenie to oznacza pracownika fizycznego). Osoba taka zwykle już na wstępie śmiała stawiać warunki potencjalnemu pracodawcy jeszcze przed podpisaniem umowy. Nie były to warunki dbające o bezpieczeństwo i higienę pracy, lecz z miejsca zaporowe warunki płacowe i, co dla mnie, jako człowieka również pracującego fizycznie, było nie do pojęcia, określenie zakresu wykonywanej pracy. By przedstawić obrazowo, najłatwiej posłużyć się przykładem, mam niestety i taki. Młody chłopak, według własnych deklaracji absolwent technikum logistycznego, starający się o posadę pracownika magazynu w dużej podwrocławskiej fabryce uznał, że niewłaściwe dla niego będzie przenoszenie ciężarów, nawet tych dozwolonych przez Kodeks Pracy, lecz na prośbę o uzasadnienie tego niezrozumiałego przez pracodawcę żądania nie potrafił odpowiedzieć nic poza „bo nie”. Do tego oczywiście żądania finansowe były by umiarkowane dla człowieka na podobnym stanowisku, lecz z co najmniej kilkuletnim doświadczeniem i, co częste, z wyższym wykształceniem branżowym. Nie lubię żonglować kwotami, ale dla chłopaka po technikum na start cztery tysiące na rękę, przy zapewnieniu przez pracodawcę transportu do i z pracy oraz posiłkiem obiadowym na kantynie w firmie za kilka złotych jest nie do przyjęcia dla nikogo (mowa o wartości pieniądza z roku 2020). Nie jest to zjawisko na tyle powszechne, by mówić o roszczeniowym pokoleniu, lecz na tyle duże i symptomatyczne, że logicznym wnioskiem jest problem z wychowaniem młodych Polaków wchodzących na rynek pracy.

Czynnikiem drugim jest, według mnie, brak odpowiedniego szkolnictwa. Dynamika gospodarcza świata bywa różna, na to niewielu ma wpływ. Jednak nikt nie wmówi mi i każdemu rozsądnemu człowiekowi, że w dobie przesycenia rynku absolwentami studiów z kierunków ogólnie rzecz ujmując humanistycznych (przeróżnych filologii, socjologii itp.) przy wiecznych niedoborach dobrej jakości inżynierów jest elementem stabilizującym w obliczu kryzysu. Wiecznym kołem zamachowym gospodarki narodowej jest przemysł, w którym to znajdują zatrudnienie abiturienci szkół i uczelni technicznych, a nie usługi, w których zatrudniani są w zdecydowanej większości wspomnieni humaniści. Sam pamiętam, jak będąc jeszcze w gimnazjum, większość nauczycieli namawiała mnie i koleżeństwo na wybór jakiegoś „dobrego liceum” (ogólnokształcącego w domyśle), bo potem można wybrać się na jakieś studia. Wtedy wybrałem technikum, które moim zdaniem oferowało dobry poziom kształcenia, a do tego „i maturę mogłem zrobić, i zawód mieć”. Drogę podobną do mojej wybrało kilku kolegów. Gros koleżanek wybrało licea, co było naturalne wobec bezalternatywności w postaci braku szkół technicznych i zawodowych oraz nachalnego promowania przez nauczycieli szkół ogólnokształcących. Nie łudzę się, że wszędzie było tak samo, jak w mojej ówczesnej szkole, by nauczyciele wmawiali uczniom doskonałość wyboru liceum, lecz wszędzie w Polsce likwidowano szkoły techniczne i zawodowe, o nieodżałowanej pamięci szkołach przyzakładowych nie wspominając. Narzucony narodowi system edukacji pozbawił młodych Polaków możliwości odpowiedniego przygotowania zawodowego, a także, przede wszystkim wyboru drogi życiowej, jeśli idzie o wykształcenie i pracę.
Trzecim czynnikiem jest zjawisko określane mianem „Januszexów”, czyli przedsiębiorstw wykorzystujących pracowników do ostatniej kropli ich potu przy jednoczesnym wynagradzaniu na poziomie pensji minimalnej, często naginając, jeśli nie łamiąc przepisy Kodeksu Pracy. Młodzi ludzie często trafiają do takich miejsc pracy, gdzie nabierają niechęci do wykonywanego zajęcia oraz świadomie, lub nie, do systemu, który po części wmanewrował ich w tak nieciekawą sytuację życiową. Alternatywą dla pracowników takich firm często są gigantyczne fabryki na specjalnych strefach ekonomicznych, ewentualnie praca fizyczna w marketach, czasem tzw. kurierka, praca na magazynie w firmie spedycyjnej lub też, jak to czasem bywa, poszczęści im się i trafią na pracodawcę znającego zasadę „zadbaj o swoich pracowników – oni zadbają o resztę”. Jest bowiem grupa ludzi, którzy odpowiednio pokierowali swoim życiem, może byli w stanie lepiej się uczyć, być bardziej przedsiębiorczym (godzili studia i pracę, by mieć się za co utrzymać) i znaleźli pracę odpowiednią dla siebie za godne pieniądze.
Jednak nie wszyscy są tacy sami, nie sami filozofowie są potrzebni dla odpowiedniego życia Narodu, tak samo nie wystarczą programiści (choć zarabiają powyżej średniej krajowej), ani inżynierowie. Są potrzebni pracownicy fizyczni, podobnie jak tzw. humaniści. Problem jest bardzo złożony, a obecne działania władzy nie napawają mnie optymizmem. Nie da się ustawą znieść ubóstwa, podobnie z patologizacją rynku pracy. Coś jednak można zrobić, prawda? Podnoszenie pensji minimalnej nie jest rozwiązaniem najlepszym. Co robić? Moim zdaniem dać ludziom wędki, czyli utworzyć na nowo szkoły wieczorowe i weekendowe dla dorosłych w szkołach państwowych, uwzględniające godziny pracy chętnych do nauki (są ludzie, którzy pracują od godziny 7.00 do 15.00, ale też są systemy 3-zmianowe i 4-brygadówka). W ramach tych szkół ludzie mieliby możliwość podnoszenia kompetencji, a zapotrzebowanie na nauczycieli nie spadłoby mimo ujemnego przyrostu naturalnego. Można też pomyśleć o jakichś ulgach dla firm posyłających pracowników do szkół, lecz mogłoby się to skończyć masowym wysyłaniem pracowników na siłę do szkół, w celu uzyskania ulgi, to pomysł wart jest jednak przemyślenia. Do tego należy rozwijać stale szkoły zawodowe i techniczne. Modne jest, przynajmniej w znanym mi otoczeniu, przyjmowanie praktykantów przez zakłady przemysłowe i gwarantowanie najlepszym zatrudnienia po ukończeniu szkoły. To kierunek, który powinien być wspierany przez państwo. Praktyki zawodowe powinny być jednak poddane większej kontroli. Jeśli np. restauracja przyjmuje uczniów technikum gastronomicznego na praktyki zawodowe, to uczniowie Ci powinni mieć egzamin praktyczny po ukończeniu praktyk, by można było ocenić przykładowo restaurację, czy nauczyła praktykantów podstaw zawodu. Podobnie z popularnymi samochodówkami i innymi szkołami i zakładami pracy im odpowiadającymi. Dziś bowiem na zaliczenie praktyk ma się wypisane dokumenty i świadectwo od firmy, że było się zdolnym i pracowitym. Egzaminy praktyczne obecnie są niewystarczająco trudne, o czym jako absolwent technikum się przekonałem. Ilu uczniów byłoby w stanie potwierdzić, że usłyszało choć raz od jednego nauczyciela, że „zawodu nauczą się w pracy”? Te lub podobne słowa usłyszeli wszyscy moi znajomi, którzy kończyli albo jakieś technikum, albo zawodówkę. Kolejnym krokiem byłby międzyszkolny konkurs branżowy, w którym udział brałyby wszystkie np. technika elektryczne. O zwycięstwie decydowałaby średnia z ocen, matur i egzaminów zawodowych, nagrodą byłoby doposażenie warsztatów szkolnych w odpowiednie instrumenty i/lub gwarancja miejsca na studiach na wybranej uczelni z odpowiednim stypendium dla wybranej liczby najlepszych uczniów, lub też gwarancja zatrudnienia w firmie państwowej na jakiś okres i dofinansowanie do studiów zaocznych.

Jak to pomoże w zwalczeniu wymienionych czynników patologizujących rynek pracy? Pierwszym celem tych zmian jest podniesienie kwalifikacji i kompetencji już pracującym ludziom, to pomoże im uwolnić się od nielubianych prac za najniższą krajową. Wykwalifikowany pracownik nie ma problemu ze znalezieniem pracy. Młody człowiek, od którego najpierw się wymaga (poprzez zmianę zasad odbywania praktyk zawodowych), a potem może dostać nagrodę (studia na wybranej uczelni i stypendium lub praca w zawodzie i studia zaoczne) powinien obudzić w sobie chęć osiągnięcia „czegoś więcej”.
Ważną rzeczą jest również zmiana polityki społecznej. Obecnie coraz częściej widać, że władza „nagradza” tych, którzy sobie w życiu nie radzą sami dodatkami finansowymi, programami „Plus”. Budzi to zrozumiałą frustrację i poczucie niesprawiedliwości wśród tych, którzy starają się dać sobie radę bez wyciągania ręki po pomoc. Państwo powinno rozsądnie promować samodzielność obywateli, zwłaszcza materialną. Bez ciągłego wpajania narodowi ducha zaradności życiowej wyrosną nam pokolenia niedojd, którym wszystko trzeba będzie podać na tacy. Nie potępiam w czambuł programów socjalnych, ale warto odpowiednio je skorygować. Polityka opcji obecnie trzymającej się stołków wygląda tak, jakby efektem miałoby być uzależnienie od władzy jak największej liczby wyborców, lub celowe doprowadzenie do kryzysu, z którym najpewniej nikt sobie nie poradzi, by osiągnąć odwleczony w czasie cel. Jaki? To temat na osobny artykuł.
Kończąc swoje diagnozy i wywody chciałbym powtórzyć, że źródła patologizacji rynku pracy nie leżą wyłącznie w imigrantach zarobkowych. Są oni problemem, lecz tylko jednym z wielu. Można by pokusić się o stwierdzenie, że swego rodzaju błogosławieństwem jest ich napływ. Przyspieszyli pojawienie się wielu symptomatycznych objawów kryzysu. Jest jeszcze komu to zauważyć, są jeszcze ludzie, którzy mogą coś zrobić, by to zmienić. Drogi do wyjścia z tej patologicznej sytuacji są różne, sam przedstawiłem te, moim zdaniem, najlepsze pod względem „koszto-efektywnym” i najszybsze do zaimplementowania. Należy jednak pamiętać, że podstawowy problem leży w wychowaniu młodzieży, lecz o tym innym razem.
Paweł Luberacki